Galeria zdjęć
Tarnów, Dębica, Rzeszów,
Lublin, Siemiatycze… Kilometry powoli nawijają się na licznik Doblowozu.
Kleszczele. Piękna, niebieska
cerkiew skąpana w promieniach zachodzącego słońca. Ostry skręt w prawo.
Szutrówka. Jedziemy przez pola pełne pasących się koni. Kilkanaście kilometrów
przez las i wita nas „dierewnia Policzna” – cel naszej kolejnej wyprawy. Przejeżdżamy
przez wieś (całe 108 numerów) i na jej końcu macha do nas, stojąc przy drodze,
uśmiechnięta Izeczka.
Jesteśmy na Podlasiu.
Właściwie, to szumi tylko
wiatr . Nie ma aut, kosiarek, pił i innych dźwięków naszego Podhala. Orange i
inne „gieesemy” to tylko wspomnienie, nikt nie zadzwoni – brak zasięgu… Powitanie, prostowanie kości i kwaterunek w
„naszej” agroturystyce. Mamy dwie sypialnie, dwie maleńkie łazieneczki, jedną
kuchnię i TOTALNY ŚWIĘTY SPOKÓJ.
Idziemy z powrotem kilkaset
metrów do Kulek. Z pracy w StolYcy dojeżdża Marcin. W kominku w ich włościach
rozpala ogień. Opowieści o czasach minionych, plany na kolejny dzień, dania a
właściwie DANIA w wersji Izeczki i pora na spanie. Kładę się i „wyłączają mi
prąd”. Nie wiem co było dalej. Rano, za płotem stoją słoneczniki. W szybach
sąsiednich sadyb odbija się słońce. Prysznic, kawa i idziemy do Kulek.
Znowu muszę pisać z Dużej
Litery… ŚNIADANIE. Potem las, chapanie. Powrót do domku. Pełne kosze zostają na
ganku. Muszą czekać do wieczora. Trzeba zjeść obiadek i ruszać w drogę do
Białowieży.
Wymuszam na reszcie lekkie
nadłożenie drogi. Chcę zobaczyć „Topiłę”. To ost atnia stacja leśnej kolejki z
Hajnówki. Pociąg już odjechał. Jesteśmy lekko spóźnieni. Focę tor biegnący w
leśnym tunelu, mostek między jeziorami i, poganiany, wsiadam do auta.
W Hajnówce, po drodze, robimy
zakupy. Proszę o kabanosiki z „Sokołowa” a pani pyta; które? Są drobiowe,
wołowe i wieprzowe. Na wszelki wypadek proszę o paczkę z każdego gatunku. Mina sprzedawczyni – „bezcenne”. Potem
kilkanaście kilometrów jazdy przez puszczę. Słoneczne promienie popołudniowego
słońca z trudem torują sobie drogę przez liściasty baldachim tworząc na
asfalcie świetlistą mozaikę. Szerokim łukiem omijamy żubry, wszak mamy je pod
nosem w Puszczy Niepołomickiej. Doblowóz prowadzony pewną ręką „osobistego kierowcy”
wjeżdża do Białowieży.
Śliczne, zalane słońcem
miasteczko. Mało ludzi – sezon już skończony. W byłej rezydencji carskiego
gubernatora wystawa grzybów o której już pisałem. Wokół pełno „parkowych ludzi”
w zielonych mundurach. Czuję się jak w Lipnicy. Swojsko. Tylko ta „oprawa”
architektoniczna: bardzo, bardzo wschodnia.
Powrót, kolacja, ogień na
kominku i krojenie, krojenie zebranych, brązowych kapeluszy. Nanizane na nitki
tworzą długie korale szczelnie owijając czopuch kominka i cieniutki olejowy
piecyk. Daje się we znaki brak profesjonalnej suszarni.
Wraz z Marcinem utylizujemy
Pigwówkę, Sosnówkę, Ziołówkę z Litwy (trudna nazwa – nie do powtórzenia),
„Kukułkę” i Wiśniówkę. Ciężka praca, wolałbym obierać grzybki.
Rankiem za płotem dalej stały
słoneczniki w nie podwojonej ilości. Słoneczko (jedno) nie skąpiło swych promieni. Bez
czasowych ograniczeń (nie jedziemy na wystawę grzybów) po śniadanku zaczynamy
koszenie . Cudowny, płaski las w którym zaczyna sprawować rządy Pani Jesień. Zielony
dywan mchu i wystające brązowe kapelusiki . Schylam się i widzę trzy kolejne.
Chcę wziąć pierwszy z widzianych trzech i są trzy kolejne. RAJ! W lesie , prócz
nas, nikogo. Ani pazerniaka ani „Jednego robola”. Kurek mało a reszty zbierać
się miejscowym „nie kalkuluje”.
Radosny okrzyk Izeczki: Amiś
chodź focić! Boletusik jak złoto. Mała sesja i dla pewności węszę dookoła. W
koszyczku lądują jeszcze cztery.
W leśnej głuszy leśniczówka.
Obok żuraw studzienny – czynny – na płocie suszą się garnki. Skąd ja to znam?
Przecież dziś kończę dopiero pięćdziesiąt dwa lata? J… A wydaje się, że dzieciństwo było już tak dawno…
Michaś dopiero dzieciństwo
przeżywa a już ciężko pracuje. Nauczył się kosić i znosi trofea do koszyka. Na
razie trafia tam wszystko. Wraz z mchem, gałązkami i grzybnią. Czasem mam
wrażenie, że naśladuje Wujka Zibiego. No cóż; owocuje szkolenie lipnickie.
Po powrocie do domku BOSKIE: mieleńce,
karminadle, mielone lub „klaskane” – nazwa w zależności od regionu kraju – oczywiście Made by Izeczka. W rozmowach
wraca temat suszarni, w którą Kulki MUSZĄ zainwestować! Bo po co nawlekać grzybki
pół dnia na nitkę podczas gdy plan dnia (według Dorotki) mógłby być taki: dwa
puste kosze – las – godzina – powrót – wysypać na suszarnię – dwa puste kosze –
itd. itd. Aż do wieczora…
Jesień ma swoje prawa. Słońce
szybko chowa się za horyzontem. Pora wracać do naszej Agroturystyki. Trudne to
jest zadanie gdy w kominku płoną brzozowe bierwiona a w domu króluje zapach
suszonych grzybów…
Ups! I najważniejsze
spostrzeżenie! Chwaliłem mieleńce a zapomniałem o podstawie! Ziemniaki! Na
Orawie „rzepą” zwane. Nie sypane, od sąsiadów, kopane motyką. Rozsypujące się
na talerzu poematy kulinarne. Kraszone masłem z maselnicy i grubą solą. Czy
jest coś wspanialszego?
Rankiem, w dniu wyjazdu, na
chlebowym piecu Izy królują jajka. Sąsiadka była przed chwilą i zostawiła.. Do
jajek na twardo - groszek. I biały ser. Nie lubię go ale ten był jak masło!
Kurczę! Jak tu wracać?
Odpowiedź jest prosta:
powoli! 10 kilometrów – 30 minut. Las. Szutrówka (ta z początku njusa). I
kanie. Bezczelnie wyskakiwały na „szos”. Zajęły całą przestrzeń przed fotelem
pasażera gdy Dorotka stwierdziła: JUŻ ICH NIE WIDZĘ!!!
Krzyczę! Stań! Jest sześć na
poboczu! I wiecie co? Nie stanęła! Moim zdaniem (i Wujka Zibiego) ona po prostu
już jest SKOŃCZONA!
Powrót (tak z
dziennikarskiego Obowiązku) był trudny. Dwanaście godzin w deszczu,
wahadełkach, zepsutych sygnalizacjach to
po prostu nieporozumienie.
Ale i tak odwiedzimy jeszcze
„nasze” Podlasie!!!
Dziękujemy bardzo Kulkom za
wspaniałe, godne Królów, przyjęcie!!
Amiś
Komentarze
|